Trochę mnie nie było, ale już jestem. A gdzie byłam jak mnie nie było? Na bajecznej wycieczce pracowniczej. Nic o niej nie pisałam bo tak na prawdę do końca nie było wiadomo czy będę mogła na nią pojechać, ale że sprawy ułożyły się pomyślnie więc mogłam odbyć tę niezwykłą podróż. Dlaczego niezwykłą? Bo wszędzie gdzie byliśmy to było słychać ochy i achy i łzy wzruszenia w pewnych momentach też nie jednemu po twarzy pociekły, a zdumienie nad pięknem świata i cudów natury nie opuszczało nas do końca. Ale zacznijmy od początku:
Najpierw prawie 13 godzinna podróż autokarem, przez Sandomierz, polskie Gorce i malownicze tereny Słowacji. I tu pierwsze ochy i achy nad cudownymi słowackimi górami, pionowymi ścianami porosłymi drzewami ( jak one się na nich trzymają?) i wreszcie dojazd do hotelu z takim widokiem:
Teraz już wiecie gdzie dotarłam – Bratysława na Słowacji. Hotel w stylu lat 70 nie zrobił na nas dobrego wrażenia, ale jak się okazało jego staroświecki charakter był po prostu turystyczną atrakcją. Pyszna obiadokolacja ( podano zupę grzybową, polędwicę w sosie mięsnym z ziemniakami, wielowarzywną sałatką i lody na deser) wygodne łóżka i miła obsługa zatarły pierwsze wrażenie. Na odpoczynek czasu nie było bo wybraliśmy się na nocne zwiedzanie Bratysławy. Wielu zdjęć Wam z tego zwiedzania zaoszczędzę bo po 13 godzinach jazdy człowiek nie wygląda zbyt fotogenicznie i mój aparat ze zdjęciami nocnymi słabo sobie radzi. Ten paparazzi spotkany na bratysławskiej ulicy miał znacznie lepszy:
Nocny spacer po pełnym malowniczych uliczek Starym Mieście, odkrywanie słynnych rzeźb ulicznych - tu jak widać dumać można wszędzie:
i spacer na Zamek Bratysławski, z którego murów rozciąga się widok na stolicę Słowacji zrobiły na nas ogromne wrażenie. Toteż gdy już w dzień jechaliśmy w dalszą drogę poczułam się nieco rozczarowana, bo Bratysława sprawiła wrażenie miasta o komunistycznym wyglądzie i szczególnie mnie nie zachwyciła. Wystarczyło jednak przekroczyć granicę i oczy znowu otworzyły się z zachwytu:
A najszerzej otworzyły się gdy wjechaliśmy do Wiednia. Minęliśmy Dunaj:Siedzibę ONZ:
Najpierw podziwialiśmy Wiedeń z okien autokaru:
A potem już na własnych nogach wraz z panią przewodnik udaliśmy się pod Dom Hundertwassera – (chcielibyście mieszkać w takim domu? – bo jest w nim 50 mieszkań)
chociaż to rozwiązanie na wykorzystanie szklanych butelek jest intrygujące:
Potem zwiedziliśmy Operę Wiedeńską, Ratusz,Pałac Hofburg, Stare Miasto, z Katedrę Szczepana:
Jeszcze pamiątkowe zdjęcie przed kolumną morową – które w Austrii i innych krajach stawia się jako wotum po pokonaniu zarazy czy innego nieszczęścia ( tak jak u nas krzyże)
I przejazd do Pałacu Schonbrum zwiedzanie pałacu z przewodnikiem słuchawkowym ( dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że wchodzicie do poszczególnych pokoi, przykładacie do ucha słuchawkę, a miły głos opowiada kto tu spał, gdzie się mył czy co przedstawiają obrazy na ścianach)
Mnie jednak najbardziej zachwyciły ogrody, zresztą zobaczcie sami:
A następnie przejazd do hotelu prowadzonego przez niezbyt sympatycznego Turka, chociaż z widokiem z okna znacznie przyjemniejszym:
Kolejny dzień rozpoczęliśmy od obejrzenia Belwederu:
Potem odkrywaliśmy zakątki żydowskiej dzielnicy, pilnie w tym dniu strzeżonej przez uzbrojonych po zęby policjantów ( sobota) i zagadka dla chętnych jak myślicie co to jest?:
Mnie osobiście bardzo zaintrygował ten zegar – Ankerurh, bowiem co godzinę przed tarczą zegara pojawiają się różne postacie historyczne, o każdej pełnej godzinie inna, zaś o godz. 12 w takt muzyki defilują wszystkie:
Pamiątkowe zdjęcie przed pomnikiem cesarzowej Sissi ( wiecie, że jej włosy ważyły 4 kg!!) :
i jeszcze kilka tajemniczych zakątków miasta:
Aby następnie udać się na zwiedzanie Muzeum Historii Sztuki, raju dla pasjonatów malarstwa. Znajdują się w nim bowiem bogate ekspozycje sztuki Egiptu i Bliskiego Wschodu, antycznej Grecji i Rzymu a także galeria malarstwa europejskiego z obrazami m.in. Rubensa, Tycjana, Rembrandta. Po uczcie duchowej przyszła pora na ucztę dla podniebienia, w przytulnej wiedeńskiej restauracji delektowaliśmy się: rosołem z wkrojonym naleśnikiem!, sznyclem po wiedeńsku i przepysznym tortem Sachera. Ponieważ do wieczora mieliśmy jeszcze sporo czasu na krótką chwilę udaliśmy się do miejsca rozrywki – parku Prater i choć mieliśmy zbyt mało czasu, aby przejechać się wielkim kołem diabelskim
czy skorzystać z innych atrakcji, to ja tym miejscem byłam zachwycona (no cóż ja po prostu mam coś z dziecka ;) chyba dlatego pracuje w przedszkolu)
Ostatnim punktem wycieczki w tym dniu był Kahlenberg, wysłuchanie historii Wiktorii Wiedeńskiej i podziwianie zapierającej dech w piersiach panoramy miasta:
Moje wrażenia z pobytu w tym mieście: osobiście Wiedniem jestem zachwycona, miasto przepiękne, choć trochę wietrzne. Podobało mi się też to, że jest tu dużo ścieżek rowerowych:
Po mieście można swobodnie się rowerem poruszać, można go wypożyczyć i spokojnie zostawić na ulicy bez obawy, że stanie sie własnością kogoś innego. W ogóle wiedeńczycy mają chyba do siebie zaufanie, bo na ulicach można było zobaczyć gazety w takich jakby workach,a obok pojemnik na pieniądze. Podchodziło się, płaciło i wyjmowało gazetę z worka. To co mnie jeszcze zdziwiło, to fakt że można chodzić po trawnikach, gdy przewodniczka prowadziła nas na skróty przez trawnik, mieliśmy trochę obaw mając przed oczami nasze polskie napisy “ Nie deptać trawników”. W ogóle mają tam fajną trawę, znacznie miększą od naszej, po której chodzi się jak po miękkim dywanie. Można też swobodnie robić zdjęcia w kościołach i katedrze. W Wiedniu można też znaleźć wiele polskich śladów, zobaczcie sami:
Ostatni dzień wycieczki to podróż przez malownicze tereny Moraw, zwiedzanie zamku ( z powodu zbyt wielkiej ilości wrażeń, nie pamiętam gdzie dokładnie ów pałac się znajdował):
Ale zachwyciły mnie ogrody ( zapewniam Was, ze to nie zdjęcie z Florydy tylko z Czech ;) i te ptaki:
Potem jeszcze szybki spacer przez deszczowe Brno:
I podróż do finiszu wycieczki Parku Narodowego Morawski Kras. Zwiedzanie przepaści Macocha:
Przejazd kolejką gondolową:
oraz zwiedzanie Jaskini Punkevni w tym spływ podziemną rzeką Punkvą. To właśnie jaskinia zrobiła na mnie największe wrażenie, przeprzepiękne formy krasowe, cuda stworzone przez naturę podziwiane przy muzycznym podkładzie Ave Maryja sprawiły, że łzy same płynęły po policzkach. Tego piękna nie da się opisać słowami, pokazać na zdjęciach to trzeba zobaczyć na własne oczy, aby móc zrozumieć, że dla takich chwil warto żyć.
Zakończeniem był przejazd mini pociągiem do miejscowości Skalni Młyn i obiad, na którym podano rosół oraz mięso z bułką na parze.
Pamiętając, że jest to blog robótkowy na zakończenie zdjęcia koronek: parasolka wypatrzona na wystawie w Bratysławie:
i wiedeńskie koronkowe obrazki:
Mam nadzieję, że znalazł się ktoś kto dotarł do końca relacji z tej niezwykłej podróży, którą opowiedziałam Wam w wielkim skrócie, pomijając historyczne dane o odwiedzanych miejscach ( te, kto ciekaw może przeczytać na wikipedii lub w przewodniku). Tak na prawdę ani słowa ani zdjęcia ( których pokazałam niewielki wycinek z tych co zrobiłam) nie oddadzą piękna miejsc, które dane mi było zobaczyć. Gorąco zachęcam Was do wycieczki śladami Mozarta, Goethego. Naprawdę warto.
Piękna podróż Asiu. Mam nadzieję, że miałaś choć chwilkę czasu by odpocząć. Piękne miejsca - zainspirowały Cię jakoś do nowych prac?
OdpowiedzUsuńAsiu, dotrwałam, dotrwałam, bardzo lubię takie "wędrówki". Miałaś piękną wycieczkę, należało ci się to. Ciesze się ze tam byłaś.
OdpowiedzUsuńPrzez chwilkę sama czułam się tak, jakbym towarzyszyła Ci w tej bajecznej przygodzie :) Dziękuję za śliczne fotki i ciekawy opis podróży :D
OdpowiedzUsuńWoow ale pozwiedzałaś. Zazdroszczę,a le i bardzo mi miło, że nas zabrałaś w tę bajeczna podróż. Piękne zdjęcia i wspomnienia
OdpowiedzUsuńOch, ach jaka świetna wycieczka. Wspaniała relacja i bardzo Ci tej wycieczki zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńDzięki, że pokazałaś tyle ślicznych miejsc.
Pozdrawiam serdcznie.
Wspaniała wycieczka,tyle miejsc do zwiedzania.Ciekawie opowiedziałaś,czułam się jakbym tam była.
OdpowiedzUsuń